Przerażona wbiegła do
środka przez szparę utworzoną przez niedomknięte drzwi. Wraz z
nią nieproszenie wtargnął zimny podmuch wiatru. Zdrajca! Przecież
mógł poczekać chwilę! Teraz mogła w mgnieniu oka zostać
zdemaskowana i unicestwiona, a co gorsza, wyrzucona z powrotem na
zewnątrz!
Pisnęła cichutko i
bardzo, bardzo smutno.
Szybko, tak aby nikt nie
zdołał jej dostrzec, dreptała po drewnianej podłodze. Uważała,
by pazurki, które nawet mimo jej woli z każdym krokiem skrobały po
twardej powierzchni, nie narobiły za dużo hałasu.
Nie było tak źle jak
sądziła wcześniej. Wyglądało na to, że jeszcze nikt jej nie
zobaczył. Chyba szczęście tym razem było po jej stronie. Nie
potrafiła jednak się uspokoić. To stanowczo za wiele jak dla
takiej skromnej, spokojnej samiczki.
Serce biło jej chyba 700
razy na minutę. Adrenalina uderzała do głowy. Ale nie było już
powrotu. Śmierć tu czy tam? Na zewnątrz pewnie też nie udałoby
jej się za długo przetrwać.
Szaraczku, Meszku,
Muffinku, oby wam też się udało — myślała, z utęsknieniem
wspominając ich pożegnanie obok zwiędniętego krzaka róży.
— W imię wszystkich
poległych myszy polnych! — zapiszczała w końcu, by dodać sobie
odwagi, oczywiście cichutko, jak na szanującą się myszkę
przystało.
Po chwili biegła już w
stronę pięknej, malutkiej szpary pod komodą, która idealnie
nadawała się na tymczasowe schronienie. W końcu gdzieś trzeba
było przeczekać tą zimę.
Tymczasem Wielki Zły
Czarodziej przygotowywał swój Wspaniały Eliksir. Co chwilę zerkał
na zapisany dużymi, wyraźnymi literami pergamin i sprawdzał, czy
aby na pewno czegoś nie pominął. Chodź nigdy by się do tego nie
przyznał, bo w końcu był Wielkim Złym Czarodziejem, a to do
czegoś zobowiązywało, na starość jego pamięć nie działała
już tak dobrze. Za młodu potrafił zapamiętać całą księgę
eliksirów w kilka dni! A teraz? Miał problem z przypomnieniem sobie
najprostszych receptur. Co więcej, widział coraz gorzej nawet
pomimo solidnych, grubych szkieł. To wszystko wprawiało go w lekką
depresję i sprawiało, że wieczorem musiał sięgać po grzany miód
z korzeniami, by choć trochę poprawić sobie nastrój i odpędzić
ponure myśli. O dziwo, już następnego dnia budził się w świetnym
humorze, choć z nieco obolałą głową, nie pamiętając jednak o
swoich wczorajszych smutkach...
Ale obecnie nasz Wielki Zły
Czarodziej męczył się niemiłosiernie, bo nie mógł odczytać z
pergaminu jednej z nazw składników.
—
Co tu jest napisane? Powtarzam: co
tu jest napisane?! — denerwował się. — Co za kretyn nie potrafił
zapisać tego tak jak trzeba! — krzyczał, zupełnie nie biorąc pod
uwagę faktu, że to jego własne pismo.
Słysząc te potworne
wrzaski, szarobury kot należący do Czarodzieja podniósł leniwie
łepek i wpatrywał się w swojego pana. Mądre zwierze wiedziało
już, że gdy tamten zaczynał krzyczeć i złorzeczyć na wszystko
wokół, lepiej było nie zasypiać. To groziło nagłym, brutalnym
zrzuceniem ze swojego ciepłego posłania lub oberwaniem pergaminem
lub, co gorsza, ciężką księgą w głowę. Należało więc
zachować czujność. Nawet jeśli miałoby to oznaczać przerwanie
cudownego snu.
— Rdest ptasi! — zawołał
tryumfalnie. — Tak, tak, tak... oczywiście! Gdzie ja go położyłem?
Podszedł do wysokiej
gabloty z ziołami. Każde z nich było podpisane, należało jedynie
odnaleźć wśród nazw tę właściwą.
— Tu cię mam. — Otworzył szklane
drzwiczki i wyciągnął pęczek rośliny. Następnie położył go
na deseczce do krojenia i posiekał niedbale o wiele za dużym do
tej czynności tasakiem. Gdy skończył, zgarnął wszystko i
wrzucił do kociołka. Zamieszał dwa razy zgodnie z ruchem
wskazówek zegara. Zawartość kociołka zmieniła barwę z zielonej
na ciemnoniebieską i zaczęła głośno bulgotać.
— Doskonale, jeszcze tylko kilka
składników — powiedział, spoglądając na swojego kota, który
właśnie przeciągał się prostując kręgosłup i mrucząc przy
tym donośnie. — Barnabo, z łaski swojej, nie przeszkadzaj —
ostrzegł go, na co kot natychmiast zaprzestał wydawania
jakiegokolwiek dźwięku.
— Dobrze, teraz pora na — tu
zawahał się i po raz kolejny zerknął na swój przepis — krew
białego nosorożca? Jak to? — zdziwił się. — Białego nosorożca?
Nosorożca? A po cóż tu krew nosorożca?
Gdy Czarodziej zastanawiał
się nad tym czy to na pewno nie pomyłka, kot Barnaba zauważył na
ściennym regale, który wypełniony był najrozmaitszymi
różnościami, coś niezwykle interesującego. Otóż, wydało mu
się przez chwilę, że dostrzegł tam jakiś ruch. Nie był jednak
tego pewny, więc postanowił przyjrzeć się temu dokładniej.
Wskoczył na stół i przysiadł na nim na chwilę, po czym z pełną
gracją zaczął przecierać łapką swój pyszczek. W pewnym
momencie znowu zobaczył jak coś przemyka pomiędzy słoikiem z
kolorowymi cukierkami a popsutą klepsydrą. Ku ogromnemu zadowoleniu
stwierdził, że to nic innego, a mała myszka. Aż oblizał się na
myśl o jej szarym futerku.
Zgrabnie zeskoczył na
podłogę i stanął pod regałem, obmyślając strategię, która
pozwoliłaby mu jak najmniejszym wysiłkiem złapać swoją pyszną
ofiarę.
— Trudno. Widocznie tak musi być —
przyznał wreszcie Wielki Zły Czarodziej. — Ciekawe tylko, czy mam
ją jeszcze? Krew białego nosorożca... krew... - powtarzał pod
nosem, gdy jedna po drugiej sprawdzał flakoniki z krwią różnych
stworzeń.
Kot natomiast zdążył już
kilkukrotnie obejść regał. Nadal mógł zobaczyć biegającą
pomiędzy przedmiotami mysz, a to tylko zwiększało jego apetyt. Nie
miał jednak prostego zadania. Każda z półek regału zapełniona
była różnymi rzeczami, przez co dla tak dobrze zbudowanego kota
pozostawało mało miejsca. Ale dla takiej nagrody należało się
przecież poświęcić. Już od dawna nie upolował żadnej myszy. A
teraz ona sama weszła na jego terytorium! Nie mógł przepościć
takiej okazji.
— Krew bazyliszka, krew żmijoptaka,
krew trolla bagiennego, krew białego nosorożca, krew dwurożca...
—
Nie, zaraz, to wcześniejsze! Gdzie to jest! O, tutaj! Krew białego
nosorożca. — Odłożył pozostałe flakoniki na miejsce a zabrał
tylko ten szukany.
Gdy odwrócił się w
stronę kociołka, zamarł. Słoiki, księgi, mały stary teleskop,
kolekcja figurek Potwornych Potworów, a nawet jego ulubiona
kryształowa kula – wszystko to spadało właśnie na podłogę z
ogromnym hukiem. Szklane przedmioty roztrzaskiwały się, a ich
odłamki rozsypywały się po całym pomieszczeniu.
— Na brodę Merlina! — wrzasnął przerażony Wielki Zły Czarodziej.
Bo istotnie miało go co przerazić. Właśnie z najwyższej półki, wprost do kociołka, zsunął się szkielet martwego ptaka. Zaraz za nim, w to samo miejsce wpadł pluszowy, zielony dinozaur.
— Na brodę Merlina! — wrzasnął przerażony Wielki Zły Czarodziej.
Bo istotnie miało go co przerazić. Właśnie z najwyższej półki, wprost do kociołka, zsunął się szkielet martwego ptaka. Zaraz za nim, w to samo miejsce wpadł pluszowy, zielony dinozaur.
Nagle w kociołku zaczęło bulgotać,
szybko, głośno i złowrogo. Czarodziej stał nadal z krwią
nosorożca w ręku i zastanawiał się, czy ma uciekać czy może
zareagować w jakiś inny sposób. Nie mógł się jednak zdecydować,
więc postanowił zostać tam, gdzie stał do tej pory.
Z kociołka tymczasem wydobywała się gęsta, zielona piana. Wylewała się intensywnie na
podłogę, po czym zamieniała się w bezbarwną ciecz. Nie trwało
to jednak długo. Już po chwili, kociołek zaczął się trząść,
a jego zawartość bulgotała przy tym w rytmie flamenco. Z eliksiru
zaczął ulatniać się zielono-żółty dym, który unosił się nad
naczyniem i wirował to w jedną, to w drugą stronę. Po klikunastu
sekundach Czarodziej usłyszał głośne pyknięcie, a zaraz po tym
coś na kształt dwóch kul ognia wystrzeliło do góry. Rozległ się
huk, a gdy Czarodziej spojrzał na dach, zobaczył w nim dwie duże
dziury. Nie trzeba chyba wspominać o tym, że z tego też dachu
posypały się wióry, popiół, beton i całe masy kurzu.
Czarodziej stał tak
jeszcze parę chwil. Kiedy zorientował się, że niebezpieczeństwo
minęło, odważnie zbliżył się do kociołka. Płyn wewnątrz
niego miał nadal nieprzyjemny, zielony kolor, ale nie bulgotał ani
nie parował. Wydawało się, że wszystko ustało.
Popatrzył na regał w poszukiwaniu winowajcy. Już podejrzewał, kto za tym wszystkim stał. Już wiedział, kogo pora ukarać.
Popatrzył na regał w poszukiwaniu winowajcy. Już podejrzewał, kto za tym wszystkim stał. Już wiedział, kogo pora ukarać.
— Barnaba! — wrzasnął, widząc
kota zeskakującego z regału na podłogę. Czarodziej nie zauważył
jak bardzo jego kot był zawiedziony. Nie wiedział też, co to
biedne zwierzątko musiało przeżywać po nieudanym polowaniu.
— Ty gruby, głupi, zapchlony kocie!
Coś ty narobił?!
Biegł w jego stronę chcąc
go złapać i porządnie złoić mu skórę, lecz kot nie był aż
taki głupi. Od razu zaczął uciekać, czekając tylko na moment w
którym jego stary pan się zmęczy. Ten jednak tym razem także
wykazał się pomysłowością. Sięgnął po różdżkę i wymierzył
ją w koci łepek.
Miał już wymówić
zaklęcie, ale powstrzymał się, bo nagle do głowy przyszła mu
bardzo ważna myśl.
— Barnabo, idziemy! Musimy odnaleźć
to, co wyleciało z kociołka! Nie wiem jeszcze co to jest, ale
czuję, że to nic dobrego.
Szybko przypomniał sobie jednak, że
był Wielkim Złym Czarodziejem i natychmiast się poprawił.
— A skoro to nic dobrego, musimy to
mieć! Może dzięki temu uda nam się wreszcie pokonać tych
pomylonych czarodziejów i obrzydliwych śmierciożerców. Wtedy
przejmiemy władze nad ich zdechłym światem! Hahaha!
I tak śmiał się złowrogo
zakładając płaszcz i wychodząc z domu z niezadowolonym kotem pod
pachą. Przestał dopiero, gdy idąc pośród bezdrzewnych pól,
poczuł jak zimny był ten dzień i zaczęło go dotkliwie łamać w
krzyżu.